poniedziałek, 14 lipca 2014

W króliczym raju i aquathlon po raz drugi


Królik zawitał do raju. Wszędzie woda. Woda wszędzie. Morska, jeziorna, mokra, niebieska, głęboka, czysta. I wszędzie można pływać. Sto metrów od mieszkania pomost, z którego skacze się od razu do cudownie czystego, chłodnego jeziora. Wychodzi się z domu w klapkach, z ręcznikiem w ręku i po prostu wskakuje do wody. W tym miejscu akurat daleko nie można wypływać, bo na jeziorze trwa zwykły ruch, ale można wybrać się nad mniejsze jezioro, albo nad morze. Gdziekolwiek by się nie ruszyć – wszędzie woda. Królicze pływowe szaleństwo więc zapanowało. Jeździł Królik na rowerze od jednego kąpieliska do drugiego. I pływał, pływał, pływał.


Woda, woda, woda i pływanie, pływanie, pływanie wszędzie

Były też zawody aquathlonowe. Drugie w króliczej karierze. Pływania Królik nie mógł się doczekać, a o bieganiu wolał nie myśleć. W końcu wciąż króliczy przyczep mięśnia prostego uda i naprężacz powięzi nie działają, a Królik przez ostatnie miesiące praktycznie nie biegał. Skrócił więc tylko dystans tego biegania do minimum (zawody były rozgrywane na trzech dystansach pływackich i trzech biegowych, każdy uczestnik mógł złożyć z nich dowolną kombinację).

Pianka przyspiesza, pianka uciska, czyli pływanie

Pływanie odbywało się w morzu i choć woda była ciepła, pewnie około 15 stopni, obowiązkowe były pianki. Pływanie w piance, o ile w ogóle pływaniem coś takiego można nazwać, napawa Królika niechęcią. Pianki sprawiają jednak, że doświadczenie pralki jest znacznie łagodniejsze. Delikatny z natury Królik sam nie mógł uwierzyć, że w tej pralce bez skrupułów chwytał jakieś neoprenowe części ciała i podciągał się po nich do przodu. Obyło się na szczęście bez kopnięć w twarz i zgubionych okularków. Dzięki temu pierwsze dwieście metrów pokonał Królik w raptem trzy minuty, było to jednak dość męczące. Potem zrobiło się więcej miejsca i można było złapać rytm. Cóż z tego, gdy Królik myślał głównie o tym, żeby już móc się z tej pianki wydostać i zacząć normalnie poruszać łapkami i normalnie oddychać. Stawka się rozciągnęła, ale w drugiej połowie dystansu Królik dogonił grupkę zawodników, którzy płynęli obok siebie i wpasował się pomiędzy nich. Śmiesznie tak było płynąć w czyimś rytmie i co szóste pociągnięcie spotykać czyjąś twarz obok w wodzie. Niestety nie miał już jakoś siły Królik przyspieszyć w końcówce, a może była to kwestia prądu morskiego, o którym niektórzy wspominali. W każdym razie miał Królik wrażenie, że dał z siebie wszystko. Tempo 1:46/100m na (zmierzone znacznie więcej niż) dwa kilometry nie zachwyca (szczególnie w piance), ale jest do przyjęcia.
 

Ponad czterokilometrowe ćwiczenia z geometrii na ulubionym akwenie 


Ziemia wali się na Królika, czyli strefa zmian

Wygramolił się Królik z wody i potruchtał do strefy zmian. Swoje stanowisko miał na tyle blisko, że nie zdążył zdjąć górnej części pianki. Zabiera się więc Królik za to wykaraskanie się z tego, co krępowało jego ruchy przez ostatnie kwadranse, a tu ziemia wali się na niego, wszystko skręca w lewo, w lewo, w lewo. Podpiera się Królik ręką, żeby ziemia go nie przygniotła, a na to ziemia skręca w prawo, w prawo, w prawo. Królik wciąż ma obie nogi uwięzione w piance, ale gdy próbuje podnieść jedną z nich, ziemia znów wali się na lewo, na lewo, na lewo. Królik w jakimś niepojętym heroizmie, podpierając się wszystkimi czterema kończynami o ziemię walczy, nie wiadomo po co, żeby na ziemi nie usiąść. Miotał się tak Królik na czterech kończynach częściowo uwięziony w gumową piankę po strefie zmian, aż w końcu udało się nie tylko ją zdjąć, ale też założyć skarpetki, buty i inne elementy biegowe. Ziemia przestała nagle się kręcić (nie w ogóle na szczęście, tylko przed króliczymi oczyma) i wyleciał Królik pełen obaw na trasę biegową.

Utrzymać tempo i wyprzedzać, czyli bieg

Dystans biegowy był raczej nikczemny, ale siedmiu kilometrów naraz nie przebiegł Królik od kilku ładnych miesięcy, a noga bolała czasem nawet przy chodzeniu. Ale tu wydawało się, że nie jest źle. Ku swemu zaskoczeniu udawało się Królikowi naprzemienne przekładać jedną nogę przed drugą i tym sposobem poruszać się do przodu. Żadnych założeń, co do tempa nie mógł Królik powziąć. Chciał po prostu przebiec w jednym kawałku. Tylko że po pierwszym kilometrze był już Królik mocno zmęczony, i to nawet nie z powodu nóg, ale ogólnie słabej kondycji przez to długie niebieganie. A na trasie czekały jeszcze trzy niewielkie podbiegi. Z racji tego, jak te zawody były zorganizowane, nie było w zasadzie bezpośredniej rywalizacji. Każdy dystans pływowy miał inny kolor czepka, każdy dystans biegowy inny kolor numeru startowego. Ale na ścieżce biegowej nie było już rzecz jasna widać koloru czepka, a i zbliżając się do czyichś pleców na ogół ciężko było dostrzec numer startowy. Stawka na tyle się zresztą rozciągnęła, że Królik w zasadzie biegł sam, nie licząc normalnego ruchu rekreacyjnego w parku. Ostatecznie dwóch zawodników Królika prześcignęło (ale jak się okazało z dłuższego dystansu), jednego Królik zostawił z tyłu i zaczął zbliżać się do dwóch kolejnych. Jednym z nich okazał się sąsiad ze strefy zmian, który w sposób niezwykle nonszalancki (wśród całej reszty zawodników, którzy z dokładnością co do milimetra ustawiali buty, składali ręczniki i numery startowe) w ostatniej chwili po prostu rzucił tam buty i koszulkę. Zamienił z nim więc parę słów i pognał dalej. Tempo trochę powyżej 5.00min/km udawało się utrzymać, choć coraz większym wysiłkiem. Miał już Królik zupełnie dość tego biegania, gdy na jakiś kilometr przed metą dostrzegł kolejnego zawodnika i postanowił go dogonić. Była szansa, że jest to bezpośredni rywal (ten sam dystans pływania i biegu), bo raczej niewielkie było prawdopodobieństwo, że ci, którzy popłynęli szybciej niż Królik, będą dużo wolniej niż Królik biec. Królik powtarzał sobie, że jeżeli porzyga się na mecie, to będzie dowód na to, że dał z siebie wszystko. Nabrał więc ochoty do tego rzygania i przyspieszył wyprzedzając na kilkadziesiąt metrów przed metą.

Aquathlon. Pozorny chaos strefy zmian przed startem i faktyczny chaos odpoczynkowy czekania na dekorację


Meta, medal, kwiatek

Rzygania na mecie nie było, ale Królik ma poczucie, że pobiegł na sto procent. Pływanie jest mniej wymierne i porównywalne: dystans, prądy, fale, sposób startu i wyjścia z wody bardzo wpływają na wynik. Dzięki rozciąganiu, wałkowaniu, chłodzeniu i tak dalej, noga nie boli tak, jak po poprzednim aquathlonie, ani nawet po treningowych biegach. Tylko zmiana outfitu po pływaniu okazała się katastrofą. I to chyba nie z racji złej organizacji, czy szczególnego braku umiejętności, ale z powodu totalnej utraty równowagi kinestetycznej na jakąś minutę. Ma Królik wrażenie, że pływanie w piance wielce się do tego przyczyniło. Większa wyporność powoduje większe kołysanie na wodzie, a sama pianka uciska utrudniając krążenie. A może tylko próbuje Królik zracjonalizować swoją niechęć do pływania w tym czymś.

Biorąc pod uwagę ogólną beznadziejną formę biegową, Królik jest z zawodów zadowolony. Wynik 1h18min trudno w zasadzie do czegoś porównać, ale wygląda ładnie. A po zebraniu wyników okazało się, że Królik był drugi na swojej kombinacji dystansów i dostał piękny medal i kwiatek.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz