piątek, 14 lutego 2014

Narty na ciepło


Na urlopie w biegówkowym raju, gdzie biegają wszyscy, gdzie setki kilometrów tras są przygotowane, oznakowane, a niektóre nawet oświetlone, nie dopisała tylko pogoda. Były narty na ciepło.

Jeżdżą w Norwegii wszyscy. Bardzo starzy i tacy ledwo odrośli od ziemi. I do tego wszyscy lepiej niż Królik. W Marka od ponad 130 lat narciarze mają swoje stowarzyszenie. Ze składek członkowskich (i przy dofinansowaniu z gmin) utrzymują trasy narciarskie i kilka schronisk, organizują zawody i kursy. Mają też wspaniałą stronę internetową, na której sprawdzić można aktualne warunki śniegowe, sugerowane smarowanie nart i przygotowanie tras.


Strumienie, woda stojąca, cienki lód, kasza lodowa na jeziorze we wszystkich odmianach na trasie

Norwegowie mogą o nartach rozmawiać godzinami przy rodzinnym obiedzie, bez względu na to, które i jak wysportowane pokolenie jest obecne. Nad papką z brukwi (kålrotstappe) i solonymi jagnięcymi żeberkami (pinnekjøtt) z kiełbasą podlewanymi piwem i akevittem rozpamiętują dzisiejszą wycieczkę, warunki śniegowe, smarowanie nart. Albo siedzą w parujących potem ubraniach i mokrych przylepionych do czoła włosach w schroniskach gdzieś pośród tych wszystkich szlaków narciarskich, z zawiniętej w papier wałówki (matpakke) wyjmują przedzielone papierkami (mellomleggspapir) kanapki ze słodkim brązowym serem (brunost) albo kupują gofry z dżemem i nad kubeczkiem herbaty profesjonalnie komentują wydarzenia z igrzysk olimpijskich (biegówki, biathlon i kombinację norweską, znaczy się). Skoro oni wymyślili narty oraz zimową olimpiadę, to chyba jasne, że należą im się te medale. Patrząc zresztą na to, jak jeżdżą tu przeciętni obywatele, trudno się dziwić, że z takiej bazy można zrekrutować naprawdę wspaniałych zawodników.


Temperatura oscyluje wokół zera, pada śnieg z deszczem, warunki zmieniają się szybko i w zależności od miejsca, codzienne meldunki o przygotowaniu tras nie pomagają w wyborze smaru

Królik starał się uczestniczyć w pozakulinarnych elementach tej kultury. A przede wszystkim starał się jeździć. Ale pogoda w tym roku… Królik poznał wszelkie rodzaje rozmiękłego, mokrego, przesiąkniętego, zlodowaciałego, świeżego śniegu. Był śnieg padający mokrymi płatami, śnieg z deszczem, śnieg jak miniaturowy grad. Oraz wszelkie rodzaje podłoży, po których jeździ się fatalnie, na które nie da się dobrze przygotować nart, bo śnieg i tak będzie się do nich lepił, gdy zjeżdża się z górki, a smar nie utrzyma nart w miejscu, gdy podchodzić się będzie pod górę. Poznał Królik koleiny podsiąkłe wodą, powykrzywiane tak, że narty tańczą na boki, koleiny zlodowaciałe i twardsze od blaszanych rynien, szlaki składające się z chrzęszczących pod nartami lodowych grud, śnieg jak kulki styropianu i śnieg jak mokra mąka, poznał szlaki porwane przez strumienie i rozmiękłe do lodowej kaszy jeziora.

W takich warunkach Królik nie bardzo miał szanse doskonalić technikę, w szczególności stylu łyżwowego (tym bardziej, że już drugiego dnia jakoś nadszarpnął sobie mięśnie z boku klatki piersiowej). Ale nauczył się Królik iść do przodu bez względu na padający deszcz, bez względu na kopny, puszysty śnieg uniemożliwiający jakikolwiek ruch ślizgowy, w którym narty zapadają się, i po którym nie daje się nawet zjechać. Nauczył się przejeżdżać przez jeziora, które zamarznięte były tylko w wyobraźni narciarzy, na których narty zapadały się po kostki w wodzie, zjeżdżać po trasie zalodzonej, trasie wyłysiałej niemalże do gołej ziemi lub przez miejsca, gdzie koleiny nagle ziały pustką przechodząc nad jakimś strumyczkiem. Nauczył się nie zwracać uwagi na wodę godzinami chlupoczącą w butach i deszcz spływający po twarzy.


Słońca rzecz jasna nie było, rozległe widoki przysłaniała mgła, ale było ładnie

I tak Królik dzień w dzień parł do przodu, w górę, zjeżdżał w dół i wracał. I tak skasował sobie jeden paznokieć, zdarł skórę na obu piętach, nie dał odpocząć nadwerężonemu wcześniej achillesowi, ponadszarpywał mięśnie tułowia. Bywało, że wracał Królik wieczorem jak ostatnia łamaga, modląc się o każdy metr spadku, z którego można by zjechać w dół bez ruszania jakąkolwiek częścią ciała, z bolącymi wszystkimi członkami, nadszarpniętymi mięśniami począwszy od dłoni, ramion, tułowia, bioder, łydek, a skończywszy na podbiciach stóp. I tak wyślizgał w sumie w poziomie 301km i wydrapał 6253m w pionie (a drugie tyle naturalnie w dół).


I tu też ładnie

To nie jest królicze narzekanie. Wręcz przeciwnie, Królikowi bardzo, bardzo się podobało. Nie ma to jak urlop, na którym przez większość dnia myśli się tylko o przesuwaniu jednej nogi przed drugą, a przez pozostały czas, jest się zbyt zmęczonym, by myśleć o czymkolwiek. Zresztą, narty na ciepło naprawdę mają zalety. No, jedną zaletę w każdym razie: jest ciepło. Serio, to jest jednak fajne – można biec bez rękawiczek, można się zatrzymać w mokrej od potu kurtce i nie zmarznąć. I nie chce się tak pić, jak na mrozie. No i na szlakach było stosunkowo mało miejscowych, którzy wpędzają Królika w kompleksy, więc Królik nie musiał aż tak wstydzić się swojej żałosnej techniki.

Buty do biegania i okularki do pływania zostały nierozpakowane w torbie. Ale może dobrze, tym chętniej wróci Królik i do tego. Bo już go jednak te biegówki na ciepło, w wodzie i po lodzie, zmęczyły.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz